Miażdżąca krytyka spadła na dolnośląską Państwową Straż Łowiecką i Państwową Straż Rybacką ze strony Najwyższej Izby Kontroli. Ujawniony dziś (13.01.) raport NIK pokazuje szereg zaniechań w tych instytucjach.
Pierwszy zarzut dotyczy tego, że obie straże walczyły z kłusownictwem tylko doraźnie, gdy trzeba było podjąć jakąś interwencję. Praktycznie nie prowadziły one działań prewencyjnych:
– wyjaśnia rzeczniczka izby Dominika Tarczyńska. Jak to wygląda w liczbach? Dolnośląscy strażnicy przejęli prawie 70 przedmiotów pochodzących z przestępstwa. Ich koledzy ze świętokrzyskiego – przy podobnej powierzchni do patrolowania – ponad… 570. Ujawnili też mniej przestępstw, o 200 mniej niż straże z Wielkopolski:
– mówi Tarczyńska. Statystycznie funkcjonariusz Straży Rybackiej może pojawić się w jednym miejscu… raz na pięć lat! Przypada bowiem na niego do patrolowania prawie 2 tys. hektarów wód. Strażnik Straży Łowieckiej potrzebuje natomiast roku by spatrolować każdy kolejny tysiąc hektarów obwodów łowieckich.
Jak się okazuje – choć straż łowiecka może i powinna kontrolować firmy organizujące polowania, to z tych uprawnień nie korzystała:
Poważne zaniedbania dotyczyły także broni, którą powinni posługiwać się strażnicy. Była ona dla nich w zasadzie… bezużyteczna:
Jakby tego było mało, straż rybacka posiadała m.in. ręczne miotacze gazu, ale także nie nadające się do użytku – nie miały daty ważności, a w magazynach leżały tak długo, że trudno było je do czegokolwiek wykorzystać.